wywiad z A. Matysikiem

BLUES KORZYŃCA
Z Adamem Kuliszem rozmawiał Andrzej Matysik

Prawie 20 lat temu pokazałeś się po raz pierwszy na scenie bluesowej z grupą Old River Blues Band. Jak zaczęła się Twoja przygoda z bluesem?

U mnie z bluesem to było trochę jak z kumulacją w totku. W 1984r. przyjaciel wziął mnie na pierwsze Olsztyńskie Noce Bluesowe. I tam grał Champion Jack Dupree a po nim wystąpił Dżem. Nie rozumiałem dlaczego na koncercie Championa ludzie go przekrzykiwali i domagali się Dżemu. Dla mnie właśnie to co on wyrabiał na tym pianie to był blues. Drugim wydarzeniem, które zbiegło się w czasie z ONB był film „Blues Brothers”, który zobaczyłem niedługo później. Wtedy już wiedziałem, że blues to jest to co chcę robić. W tym czasie uczyłem się grać w szkole na klarnecie. W takim charakterze zostałem zaproszony do zagrania z zespołem Big John and the Rackets w Sopocie podczas imprezy Blues Top. Moja rola w zespole była niewielka, ale zobaczyłem jak dwóch facetów – Adam Kozłowski i Marcin Copik – gra na gitarach. To było to.
Kiedy wróciłem z Sopotu założyłem swój pierwszy mały składzik z przyjacielem basistą Romanem i perkusistą Tomkiem. Spotykaliśmy się w mieszkaniu i kolega perkusista nagrywał to na magnetofon marki Aria. Jak to odsłuchaliśmy to Tomek Ryguła powiedział „Chopy, my zagrali bluesa”. Nie czuliśmy tego jak graliśmy, ale to było fajne. Tak graliśmy sobie przez rok. Po jakimś czasie u basisty zaczęły nasilać się objawy schizofrenii i nie był już w stanie grać. Kiedyś poszedłem do braci na próbę, a tam nikogo oprócz Kazika i Tomka. No to mówię żebyśmy coś zagrali. Dobrze nam szło więc wpadłem na pomysł żeby jechać na eliminacje do Akantu. Miałem szczęście, że przeważnie towarzyszył mi taki chłopak, który nagrywał na „kasprzaku” to co grywaliśmy. Z tym pojechałem na Rawę i szczerze powiedziawszy, gdy wszedłem do „Akantu” - chciałem uciec. Nie myślałem, że tyle zespołów tak pięknie gra bluesa!
Mój kuzyn przywoził z Anglii płyty Pink Floydów, Deep Puprle, Zeppelin i moi starsi bracia ich słuchali. Założyli kapelę „Hades” – jeden z pierwszych rockowych zespołów na Śląsku. Mój tata też był starym bluesmanem; znał trzy chwyty i wszystko potrafił nimi zagrać (śmiech!).

Pamiętam te przesłuchania w Akancie. Zaprezentowaliście naprawdę inne brzmienie.

Nie wiem jakie było. Było takie na jakie było nas w tamtym czasie stać. Tak sobie wtedy wyobrażałem granie bluesa. Dla mnie blues to było coś naturalnego. Nie sama technika grania, po prostu klimat. Posłuchałem jednak jak ludzie grają, te wszystkie wyćwiczone pauzy, zakończenia, początki, takciki to chciałam uciec, ale brat mnie powstrzymał bo powiedział, że jak już przyjechał to musi tego posłuchać i zagrać. Graliśmy jako przedostatni zespół więc wyobraź sobie jak się tam męczyłem! Przed nami na przykład grała Wielka Łódź. Miałem straszna tremę.

Czym te przesłuchania zaowocowały?

To były eliminacje dodatkowe, chyba pierwszy i ostatni raz w historii, a już następnego dnia był festiwal. Dobrze, że to działo się tak z zaskoczenia bo nie wiem jak bym sobie z tym dał radę, a tak następnego dnia wylądowaliśmy w Spodku i graliśmy dla 7 tysięcy ludzi. Nigdy wcześniej nie grałem koncertu, najwyżej dla przyjaciół, kameralnie, a tu od razu Spodek.
Zespół ten jednak długo nie funkcjonował. Pierwszy odszedł perkusista. Wydaje mi się, że w ogóle mam jakieś problemy (coś w rodzaju uczulenia) z perkusistami, bo przez wszystkie moje zespoły to właśnie oni byli najczęstszą przyczyną kłopotów.

Potem byli Czarni-Czarni i z nimi też wystąpiłeś na Rawie.

Z tą Rawą to było tak, że ja się troszkę zacząłem wstydzić techniki swojego grania więc wziąłem się do ćwiczenia. Miałem teraz lepszych muzyków, staraliśmy się grać takiego „poukładanego bluesa” – końce, początki, ładne prowadzenie tematów, pauzy, wszystko równiutko. Na eliminacjach to zadziałało To byli Czarni-Czarni. Ale sama Rawa 87 to był mój najgorszy występ w karierze z bardzo różnych względów. Rozpadliśmy się po roku grania.

Potem zniknąłeś.

Nie do końca bo w 1988 r. w duecie z basistą z Czarnych-Czarnych zakwalifikowałem się na małą scenę Rawy. Potem, niestety opanowało mnie „życie bluesmana” z wszystkimi nieprzyjemnymi dodatkami w postaci różnych używek, alkoholu. Chyba każdy przez to musi przejść. Mnie, na szczęście, udało się z tego wyjść cało i jak na razie zdrowo. Właśnie to uważam za swój największy sukces życiowy – od siedmiu lat nie piję, nie palę (nie mówię o tytoniu) i znowu gram. Widziałem co się dzieje z moimi przyjaciółmi muzykami żeby wspomnieć tylko Ryśka Riedla czy Janka Janowskiego... Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Cieszę się, że mi się udało. Nałóg pochłonął wielu zdolnych młodych ludzi. A osobiście najbardziej dotknęła mnie śmierć Darka Cały i Marka Sokołowskiego z Czarnych-Czarnych.

Pod koniec lat 90. pojawiały się jakieś Twoje solowe projekty.

To był taki mój cichy powrót do korzeni. Zacząłem sobie grać sam dla siebie, w domu. Nagrałam płytę „Blues Korzyńca”, praktycznie na żywo w Teatrze Małym w Tychach. Moi koledzy byli tam akustykami i pomogli mi to nagrać. Korzyniec to rzeka w Kobiórze, miejscu gdzie się urodziłem i wychowałem. To oryginalna śląska nazwa, a ja się tego trzymam. Rok później nagrałem jeszcze "Bluesidła". Z materiałem z tej płyty zagrałem na bocznej scenie Rawy 97 z zespołem Gerard Kalczer Korzyniec.
Z czasów Old River Blues Band mieliście kilka takich charakterystycznych przebojów.
Woogie Boogie, Wojny nie będzie, Te bluesy powstawały na żywo przy ognisku, na stacji PKP. Zawsze starałem się żeby każda nowa kapela miała nowy repertuar. Może akurat obecny zespół odbiega trochę od tego, ale pomyślałem, że już nikt nie pamięta tych kawałków i czas aby je przypomnieć. A poza tym kapela musiała oprzeć repertuar na tematach znanych ponieważ nasze granie to z założenia session.

No właśnie. Po 20 latach doczekałeś się płyty w pełnym tego słowa znaczeniu. Na płycie mamy te Twoje stare przeboje. Są też nowe. Mnie zafrapowały dwa numery z nazwami ptaków kojarzące się w bluesowym światku bardzo jednoznacznie: Sikora i Dudek.

Piosenka Za oknem Dudek, to oczywiście o dyrektorze festiwalu, który zawsze wzbudzał we mnie pewne emocje, nie zawsze pozytywne, ale to tak na marginesie. Nie było jednak moim zamiarem urażenie kogokolwiek. Uważam, że ten tekst jest całkiem sympatyczny. Sikora Blues to kawałek mojego brata, najstarszy na płycie i zdecydowanie nie ma nic wspólnego z wydawcą płyty. Historia po prostu zatoczyła koło. Można jednak to potraktować jako ukłon dla Konrada (śmiech).

Co was jako zespół inspiruje?

Basista Marek Drobny np. zawsze słuchał bluesa, to jest facet osadzony w tej muzyce. Jeżeli chodzi o taką muzykę jaką ja chce grać to jest to dla mnie wymarzony basista. Perkusista Błażej Chwieralski słucha bardzo różnej muzyki. Wojtek Smorąg pianista to wielbiciel jazzu. Moim guru od paru lat jest John Lee Hooker i praktycznie do niedawna miałem tylko dwie płyty w domu - jego, potem jeszcze doszedł B.B.King. Staram się też słuchać audycji bluesowych w radiu. Nie jestem zdecydowanie typem zbieracza płyt i jeżeli już mam to takie które naprawdę kocham. Hooker jest dla mnie „Hendrixem wokalu”. Potrafi tak głosem emocje sprzedać, że to wprost niemożliwe. Ale inspiracją dla mnie jest po prostu życie.

Od pewnego czasu prowadzisz też radio bluesowe.

Radio to jest taka ciekawostka, która sprawia mi dużo radości. Jest to kontynuacja czegoś starego bo pierwszą audycję puściłem w 85 roku. Razem z moim basista Romanem Pryszczem nagraliśmy na magnetofon audycję która się nazywała „Blues na naszym placu” i puściliśmy to na Kobiór. Teraz moje radio działa pełną gębą, playlista chodzi. Są oczywiście kłopoty techniczne związane z działalnością internetu w Polsce więc czasem zdarzają się przerwy, ale staram się to szybko eliminować. Jest już krąg przyjaciół tego radia z którymi sobie korespondujemy, wymieniamy uwagi. To mnie niezmiernie cieszy, zwłaszcza, że ten krąg się cały czas powiększa.

Co chcesz osiągnąć swoją płytą?

Liczę na to, że dzięki niej dotrę do tych słuchaczy którzy jeszcze nigdy nie słuchali bluesa. Mam dużo odzewów w Internecie - bo mam swoje kawałki w formacie MP3 - pozytywnych, ludzie piszą listy. Chciałbym grać więcej koncertów, powrócić do grania. Skoro muzyka którą prezentuję daje mi tyle radości, chciałabym nią podzielić się też z innymi.
Dziękuję za rozmowę.